Zabij mnie lub zniszcz
ni mniej ni więcej
zgniłe liście
nie chrzęszczą już pod stopami.
Każdy jego krok wywoływał nieprzyjemny chrzęst żwiru, podczas gdy ona poruszała się bezszelestnie. Nie było trudno go śledzić; nawet nie starał się zachować ostrożności, choć jak wiadomo – tej nigdy za wiele. Znikome źdźbła trawy uginały się pod jego ciężkimi butami, nie powracając już do swej pierwotnej formy. Równie dobrze mogłaby tropić ryjącego w ziemi dzika.
Tym razem jednak było inaczej. Od kilkunastu dni podążał sam, własną ścieżką. Drużyna, z którą stopniowo zdobywał coraz to więcej siły i doświadczenia, jeszcze nie wykonała swojego zadania, podczas gdy on mógł już spokojnie powrócić do jakiejś osady i odpocząć.
Nagle zatrzymał się. Ona także przystanęła. Przez myśl tropicielki przeszło, że mógł zorientować się, iż za nim podąża i jej obecność go rozproszyła. To było niedorzeczne; od lat doskonale wiedział, że nie jest sam, a mimo tego nic z tym nie zrobił. I tym razem coś innego wywołało jego niepokój.
– Pokaż się – powiedział, a jego usta ledwie przy tym drgnęły. Czarne włosy powiewały na wietrze, który przyniósł mu zapach przeciwnika. Tak jak przypuszczał, z gęstych zarośli wyłoniły się trzy postacie. – Głupcy – zaśmiał się w głos, kręcąc głową z politowaniem.
Nie wiedzieli na kogo się natknęli, a on napawał się ich marną pewnością siebie. Wystarczył jeden krok, by go sprowokować. Ninja znajdujący się najbliżej chłopaka, wyskoczył w powietrze, wykonując serię bliżej nieokreślonych pieczęci. Ten tylko prychnął i nim wróg zdążył przypuścić atak, z zawrotną szybkością znalazł się za jego plecami i ogłuszył silnym uderzeniem w potylicę. Zamaskowany mężczyzna upadł, nie okazując przy tym znaków przytomności. Pozostała dwójka w końcu zrozumiała, że ich przeciwnik nie jest pierwszym lepszym pachołkiem. Jeden z nich zabrał swojego kompana i zerwał się do ucieczki, podczas gdy drugi postanowił odwrócić uwagę swego niedoszłego celu.
Przyglądała się zniecierpliwiona jego poczynaniom. Nie zwykł zabijać przeciwników. Nigdy nie chciał być mordercą. Pragnęła, by w końcu i ją zauważył, ale coraz silniej czuła, że nigdy do tego nie dojdzie. Musiała mu pomóc to rozegrać.
– Nie mam czasu na zabawę – mruknął czarnowłosy, w ułamku sekundy przyciskając ostrze do rozedrganej tchawicy wroga. – I co mam z tobą zrobić, śmieciu? – zapytał, z dziką satysfakcją obserwując, jak oczy ofiary wypełnia przerażenie.
– Zabić. – Usłyszał tuż koło swojego ucha. Zaskoczony napiął wszystkie mięśnie, kiedy czyjaś drobna dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu i pchnęła je w przód.
Ostrze przecięło skórę, mięśnie i ścięgna, zatrzymując się dopiero na kręgosłupie. Krew trysnęła obszernym strumieniem, zalewając twarz chłopaka. Obserwował jak ciało przeciwnika osuwa się na ziemię, a na wpół odcięta głowa wykręca się we wszystkie strony, poruszana ostatnimi impulsami nerwowymi, by w końcu zamrzeć w bezruchu. Nie mógł oderwać wzroku od brutalności tej sceny.
– Witaj, Sasuke. – Melodyjny, radosny szept wdarł się do jego uszu, niczym szczęk ostrza uderzającego o głaz.
Przyjrzał się postaci stojącej tuż obok, przybierając bojową pozycję. Niewielka, drobna, sprawiała wrażenie kruchej; kimże była, by mieć odwagę stanąć naprzeciwko niego? Zmierzył wzrokiem jej wątłą sylwetkę, uważnie lustrując najdrobniejszy szczegół. Miała włosy równie czarne jak jego własne, a oczy błyszczały złowrogą czerwienią. Z początku był przekonany, że posiada w nich sharingana, lecz nie dostrzegł na tęczówce żadnego symbolu. Dopiero po chwili zrozumiał, że amarantowy blask ma inne źródło. Oczy dziewczyny wypełnione były posoką niedawnej ofiary.
– Kim jesteś? – zapytał, próbując zdusić głęboko w sobie cały niepokój.
– Hikari – odparła krótko, wciąż się uśmiechając. Kropla krwi spłynęła z policzka na sam skrawek jej ust, by tam wreszcie zakrzepnąć. – Miło mi cię w końcu poznać, Uchiha Sasuke – powiedziała, tym samym strzaskała jego nieprzerwane poczucie wyższości i bezpieczeństwa.
– Skąd znasz moje imię? – Wręcz warknął, wymagając szybkiej odpowiedzi.
– Schowaj broń, nie ja jestem twoim wrogiem – odpowiedziała i zamilkła.
– Gadaj, albo też skończysz bez głowy – syknął, unosząc katanę na wysokości jej szyi.
– Ach tak? – Roześmiała się głośno, tym samym zbijając go z tropu. Przycisnął ostrze do gardła, aż poczuła chłód metalu. – Nie zabijesz mnie – dodała, pewna siebie. – Nie zabijesz mnie, bo brak ci czegoś, co tylko ja mogę ci dać. Brak ci odwagi, Uchiha Sasuke.
Zacisnął dłoń na rękojeści miecza, lecz jakaś niewidzialna siła trzymała go w swoich sidłach. Nie potrafił się poruszyć. Hikari miała rację i dobrze o tym wiedział. Nie miał pojęcia skąd się wzięła i jaki był jej cel, ale tłumaczył sobie, że jeśli pozbawi ją życia, nigdy się nie dowie.
Odrzucił jej ciało; niczym marionetka upadła na rozgrzany piasek i przetoczyła się kilka metrów dalej. Powstała, nie okazując nawet cienia bólu. Uśmiech nadal nie schodził z jej twarzy, była przepełniona dumą, pychą i odwagą. Czyżby oszalała?
– Kim jesteś? – powtórzył pytanie, na które do tej pory nie uzyskał odpowiedzi.
– Hikari – odparła tak samo, jak za pierwszym razem.
– Skończ pieprzyć! – wrzasnął, ponownie chwytając za katanę.
Po chwili wsunął ją jednak do pochwy. To było bezcelowe. Czuła się bezkarna. Tak arogancka i irytująca, jednocześnie zdawała się być krucha i niewinna.
– Kim jesteś? – zapytał po raz trzeci.
Milczała. Zacisnął zęby i ruszył przed siebie, wcześniej obranym górskim szlakiem. Gdzieś w środku, w głębi serca – o ile takowe jeszcze posiadał – czuł, że dziewczyna jest z nim szczera. Kimkolwiek lub czymkolwiek była, miał wrażenie, iż jest czymś, co utracił, a co było niezbędne do wypełnienia swojej zemsty.
– Twoją odwagą – odpowiedziała, idąc jego śladem.
Poderwał się, czując nagły przypływ paniki. Przez niewielki lufcik wpadał do pomieszczenia mleczny blask księżyca. Wyciągnął przed siebie obie dłonie, po czym bacznie się im przyglądając, począł zginać i prostować odrętwiałe palce. Znów śnił, a z każdą kolejną marą jego wyobraźnia podsuwała coraz to bardziej frustrujące obrazy.
Chcąc podnieść się do pozycji siedzącej, poczuł na klatce krępujący ciężar. Dopiero teraz oprzytomniał i wybudził się na dobre. Wyswobodził się z wątłych objęć, czując wyłącznie odrazę. Po raz kolejny dał uwieść pokusie, choć nie żałował. Wkładając na siebie kolejne warstwy ubrania, układał w głowie plan na dalszy ciąg dnia.
Robił to za każdym razem, a wszystkie jego dni wyglądały tak samo. Rutyna pozwalała mu kontrolować swoje życie i piąć się coraz wyżej, w drodze do spełnienia marzeń. Każdego dnia wstawał, jeszcze na długo przed wschodem słońca, by odbyć poranny trening. Wyruszał do kolejnej wioski, zanim piekarze i pasterze wychylili swoje nosy z domostw. Wymyślał następne nazwisko, które dałoby mu odrobinę swobody. Żył niczym zwyczajny podróżnik, skrycie poszukując nowych źródeł siły, by w końcu, dla czystej przyjemności, każdej nocy lądować w ramionach kolejnej kobiety.
Wszystkie były tak samo naiwne. Nie musiał odwiedzać zapyziałych pubów czy burdeli. Mógł mieć każdą. Nie mijała godzina od jego pobytu w nowym miejscu, a już wiedział, która zdoła go odpowiednio zabawić danej nocy.
– Takumi? – Cichy szept wyrwał go z rozmyślań.
Podniósł wzrok i popatrzył prosto w błyszczące oczy. Ich właścicielka była młodą, rudowłosą kobietą, która jak każda inna tego typu, nie posiadała zbyt wiele rozumu.
– Śpij, skarbie – szepnął, pochylając się nad nią i z czułością całując pełne usta. Nadal smakowały szminką.
– Wychodzisz? – zapytała sennie, wplatając palce w jego czarne kosmyki.
– Zaraz wrócę – odpowiedział, muskając palcem czubek jej nosa.
Doskonale słyszał, jak serce dziewczyny przyśpiesza na moment, by uspokoić się gdy tylko cofnął rękę. Zanim wyszedł, rudowłosa ponownie oddała się w objęcia snu. Nie mógł powstrzymać pełnego kpiny uśmiechu, kiedy opuszczał jej mieszkanie raz na zawsze.
Od najmłodszych lat uważał, że za naiwność się płaci. Każda kobieta, która nie miała dość polotu, aby przejrzeć jego zamiary, nie zasługiwała na szacunek. Szły do łóżka z nowo poznanym facetem, zupełnie jakby były głupimi gęsiami ustawionymi w rządku, jedna po drugiej.
– Takumi Koga – mruknął do stojących w bramie wioski strażników.
Jeden z nich zawahał się przez chwilę, mierząc bruneta wzrokiem od góry do dołu i z powrotem.
– Proszę zaczekać – powiedział, kiedy ten zrobił krok w kierunku wyjścia. Jego kompan popatrzył tylko znad notatek, po czym pokręcił głową z politowaniem.
– Tak? – zapytał uprzejmym tonem podróżnik, nadzwyczaj się tym razem starając.
– Nic takiego, możesz odejść – powiedział strażnik, kiwając ręką w geście rezygnacji.
Jeszcze przez kilkanaście metrów słyszał, jak dwójka mężczyzn przepycha się między sobą i prowadzi głośną wymianę zdań. Kiedy tylko ich głosy ucichły, a on sam zniknął z oczu wartowników, zboczył ze ścieżki.
W wolnych osadach, pozbawionych ninja, był bezpieczny. Nie musiał wdawać się w zbędne walki, które i tak wygrywał. Niepotrzebnie go spowalniały. Jednakże kiedy opuszczał wioski, na powrót stawał się poszukiwanym zbiegiem i sławnym mścicielem – Sasuke Uchiha.
Z dumą nosił swoje nazwisko; wściekły do szpiku kości. Od miesięcy nikt nie zwrócił się do niego prawdziwym imieniem. Czuł się jak nic nie znaczący, pełzający po ziemi wąż. Był silny, wręcz potężny i niezwyciężony – a mimo to musiał chować się wraz ze zwykłymi szczurami i szumowinami. Marzył o tym, by pewnego dnia wzbić się w powietrze, słysząc tylko łopotanie swych skrzydeł, zwanych zwycięstwem.
Kolejne miejsce, jakie miał odwiedzić, zdawało się inne od poprzednich. Słynąca z rozbojów i fabryki złodziei wioska, położona była niebezpiecznie blisko Kraju Ognia. Zwykle unikał takich miejsc, jednak tym razem poszukiwał czegoś więcej niż noclegu i rozrywki. Szukał kompana, który w zamian za sowite wynagrodzenie, będzie gotowy zrobić wszystko; żądnego zarobku, tępego mięśniaka. Odkąd rozdzielił się z Juugo, Suigetsu i Karin, podróżował samotnie. Wreszcie nadszedł czas, by ktoś inny wykonywał brudną robotę, podczas gdy on będzie mógł się skupić wyłącznie na jednym zadaniu.
***
– Czym mogę panu służyć? – spytała wysoka, farbowana blondynka, gdy tylko przekroczył próg karczmy. Jej ostentacyjnie pomalowane usta błyszczały jaskrawą czerwienią za każdym razem, kiedy składała je w wymuszony, zalotny dzióbek.
Przeniósł wzrok z twarzy na mocno wyeksponowane piersi i skrzywił się nieznacznie. Nie lubił takich kobiet, gardził nimi jeszcze bardziej niżeli tymi, z którymi szedł do łóżka. Barmanka prychnęła, widząc jego obojętne spojrzenie.
Kiwnął głową w stronę dębowej beczki z whisky i zajął miejsce przy pustym stoliku nieopodal baru. Ani się obejrzał, a już ustawiono przed nim metalową miskę z lodem, pustą szklankę i karafkę wypełnioną brązowo-złocistą cieczą.
Przygotował sobie drinka, nie mogąc liczyć na lepszą obsługę. Wnętrze karczmy wypełniał gęsty dym i choć starał się nie rozglądać po sali, wiedział, że większość gości mierzy go czujnym wzrokiem. Był nowy w wiosce, powinien najpierw się rozgościć, zanim pozwoliłby sobie na poszukiwania kompana.
– Młodzieńcze.
Chrapliwy głos niósł się z odległego końca pomieszczenia.
Kiedy tylko przekroczył próg, gwar musiał znacznie ucichnąć. Wszyscy zwrócili się w stronę przysadzistego mężczyzny, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
– Ja? – spytał Sasuke, z udawanym zdziwieniem wskazując na siebie palcem.
– To nie miejsce dla takich chucherek – ryknął, wybuchając śmiechem.
Reszta zawtórowała mu, najwyraźniej był wysoko ustawiony w wiosce.
– Dobrze powiedziane, Steve! – krzyknął ktoś za plecami Uchihy.
Przemknął spojrzeniem po całym zebranym towarzystwie. Prócz kelnerek, byli to sami mężczyźni. Kupy mięśni, pozbawione większych umiejętności ninja, stanowiące coś w rodzaju spuścizny po legendarnych olbrzymach.
Mógłby roznieść ich w proch, gdyby tylko zechciał. Nie planował jednak ujawniać swoich możliwości, póki nie było to konieczne.
– Nie oceniaj ludzi po pozorach, starcze – mruknął, patrząc znacząco na łysiejącą, pokrytą nielicznymi, siwymi włosami, głowę swojego rozmówcy.
Spodziewał się wybuchu złości, lecz ten tylko uśmiechnął się lekko.
– Podobasz mi się, chłopcze – odparł Steve, wstając od stolika. – Szukasz roboty?
– Bynajmniej – powiedział Sasuke, kiedy mężczyzna dosiadł się do niego. – Podróżuję, zatrzymałem się przelotem.
– To nie miejsce dla podróżnika – sapnął, kiedy tylko jednym haustem wypił pół kufla cuchnącego piwa.
Uchiha w końcu zlokalizował źródło podejrzanego smrodu unoszącego się wewnątrz karczmy. Słabsze trunki śmierdziały drożdżami i starymi beczkami.
– Na północy bywałem w gorszych wioskach – odpowiedział, wzruszając ramionami.
– Podróżnik na tyle bogaty, by sączyć płynny bursztyn? – zapytał Steve, skinąwszy na karafkę z whisky.
– Więc tak to u was zwą? – mruknął Sasuke, napinając nieznacznie mięśnie.
Od konfrontacji dzieliły sekundy, nie wierzył, że zdołałby uniknąć walki. Nie docenił tubylców, byli znacznie bystrzejsi, niż sądził. W chwili kiedy jego ręka drgnęła, by sięgnąć katany, sytuacja odmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni.
Z pomieszczenia za barem wychyliły się trzy smukłe kobiety. Zalotnie rozsunęły zwisające w drzwiach sznurki koralików i zgrabnie wskoczyły na drewniany podest, mniej więcej po środku pomieszczenia. Rozległy się oklaski i pogwizdywania, a tuż po tym ze starych, lecz sprawnych głośników popłynęła głośna, spokojna melodia.
Trzy młode dziewczyny zaczęły tańczyć, ponętnie ruszając biodrami. Wstał i skrzywił się, zamierzając opuścić lokal. Zmienił swe plany, kiedy do jego uszu dotarł seksowny, kobiecy głos. Słowa piosenki mieszały się z muzyką. Odwrócił się na powrót w stronę prowizorycznej sceny. Dopiero wtedy dostrzegł, że na twarzach striptizerek znajdują się maski, podobne do tych, jakie nosiły oddziały ANBU w jego rodzinnej wiosce.
Coś w tym występie przyciągało go bardziej, niżeli by sobie tego życzył – coś w kobiecie, do której należał głos. Obserwował jak długie, czarne kosmyki, spływają delikatnymi falami na plecy, sięgając niemal ud. Jej sukienka była krótka, lecz skromna, a ruchy niepewne. Prawdopodobnie została sprzedana za długi, rozpaczliwie starając się zachować resztki godności.
– Ile za nią chcecie? – zapytał Uchiha, odpalając papierosa.
Steve uśmiechnął się triumfalnie widząc, iż chłopak zna tamtejsze obyczaje.
– Trzysta tysięcy yenów i jest twoja – mruknął, a w jego oczach pojawił się błysk chciwości. – Dziewica, nowa sztuka – dodał, kiedy Sasuke skrzywił się na podaną kwotę.
– Skąd mogę mieć pewność?
– Możesz sprawdzić tu i teraz chłopcze – ryknął, a grupa jego kompanów znów zawtórowała śmiechem, podkreślając ważność swego wodza. – Minus pięć procent.
Brunet prychnął pod nosem, po czym bez zbędnych ceregieli wsunął w dłoń mężczyzny plik wymiętych banknotów. Steve skinął na dziewczynę, a w ułamku sekundy doskoczyło do niej dwóch przysadzistych pachołków. Krzyknęła, gdy zacisnęli palce na jej wątłych przedramionach. Upuszczając po drodze mikrofon, pozwalała się prowadzić.
– Na zdrowie! – krzyknął Steve, kiedy kobieta została pchnięta w stronę Uchihy.
Upadła na podłogę, raniąc boleśnie kolana. Sasuke chwycił ją pod ramię i podniósł do pozycji
stojącej. Wiedział już, że wśród zebranych nie znajdzie swojego towarzysza. Ktoś, kto czerpie przyjemność z upokarzania słabszych, nie był godzien, by kroczyć u jego boku. Poszukiwał silnej i niezależnej osoby. Zaczynał żałować, że rozdzielił się z Juugo.
– Jakie jest twoje imię? – zapytał, gdy dziewczyna truchtała za nim posłusznie, prosto do bramy wioski.
– Hikari – odparła, tłumiąc szloch.
To imię coś mu mówiło, jednak wydawało się być tylko zamierzchłym wspomnieniem.
– To twoje prawdziwe imię?
Dziewczyna skinęła głową, zbyt wystraszona, by wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Dopiero gdy wyszli na główną drogę, pozostawiając za sobą zapyziałą mieścinę, Sasuke zatrzymał się i odwrócił w stronę towarzyszki. Zdjął delikatnie z jej twarzy maskę, ukazując smutne, zapłakane oblicze. Mogła mieć siedemnaście, może osiemnaście lat. Ciemnoszare oczy były przygaszone i pełne rezygnacji.
– Nie bój się – powiedział, kciukiem ścierając łzę z jej policzka. – Jesteś wolna. Możesz odejść – dodał po czym zniknął, pozostawiając za sobą chmurę kurzu.
***
Z góry mówię, że proszę o cierpliwość, bo ostatnio pisanie idzie mi opornie, więc siadam do niego dopiero gdy mam naprawdę dużo weny i chęci. Miałam całe wakacje na pisanie to mi się życie skiepściło i musiałam się ogarnąć ze sobą. Rozdziały będą się tutaj pojawiać naprawdę niezwykle rzadko, ale koniec końców dojdziemy do epilogu.
Tymczasem zapraszam na moje Peculiar, gdzie wkrótce również pojawi się rozdział.
Dziękuję wszystkim, którzy wytrwale czekali na nową odsłonę Uchiha Eyes!
Steve. xD
OdpowiedzUsuńNo nie daruję Ci tego, niezależnie od zamysłu. xD
Dobra, ogólnie to jak na razie średnio ogarniam. Dałaś nam dwie odsłony Hikari a ja nie wiem, która to ta prawowita. Nie wiem też, czy początkowe wspomnienie, to rzeczywiście wspomnienie czy raczej jakaś scena z przyszłości, w której obsesyjnie zakochana Hikari myśli, że już do końca życia będzie musiała stróżować przy Sasydżu w zamian za ratunek z tamtej speluny. xD
Nie no, nie śmieszkuję. Wiesz, że lubię Twoja opowiadania i tak jak ja uwielbiasz mącić czytelnikom w głowach więc szanuję i czekam na drugi rozdział, ziombel.
Steve z Tobą.
Nadal nie wiem, co Ci nie pasuje w Stiwim XD
UsuńPodobno to ja jestem potworem... Nie masz fioletowego pojęcia jak mi brakowało Twojego pisania. ❤
OdpowiedzUsuńLuźno Kaoło, luźno... xD
UsuńKAOŁO. MIAŁO BYĆ KAOŁI XDDD
UsuńKAOŁO XDDDDDDD
UsuńDziękuję Kaori <3
MAYAKO WEPCHNĘ CI TO LUŹNO WIESZ GDZIE. XD
UsuńW końcu tu dotarłam. xD Chyba... Na pewno... Tak, zdecydowanie, uwielbiam sposób w jaki piszesz. Aż muszę zajrzeć na twoje pozostałe blogi, nadrobić co nieco zaległości. xDDD Matko, jak ja bym chciała, tak jak ty umieć opisać otoczenie, uczucia i w ogóle. xD Rozdział dalej utrzymywał tę nutkę tajemnicy, szczerze, bardzo mi się to podoba. Chociaż na początku nie byłam przekonana, bo zazwyczaj jedyne opowiadania jakie czytałam, to te SasuSaku sprzed kilku lat. xD Aż wstyd się przyznać. Ale myślę, że te blog jak najbardziej mi się spodoba. :D
OdpowiedzUsuńTakże życzę ci dużo weny i czasu na pisanie. <3 Oraz od razu mówię, że będę się pojawiała pod twoimi postami. xD
Yakiimo